Uczelnie są oderwane od rynku pracy

Polskie uczelnie oferują kierunki studiów, po których znalezienie pracy jest bardzo trudne. Nie przejmują się wynikami monitoringu zawodów przygotowanym przez MPiPS. 

Tylko w ciągu sześciu miesięcy ub.r. do urzędów pracy zgłosiło się 2,4 tys. bezrobotnych politologów, 1,8 tys. socjologów, 8,3 tys. ekonomistów i 7,3 tys. pedagogów. W tym okresie wpłynęły dla nich odpowiednio 5, 13, 169 i 252 oferty pracy. Uczelnie wyższe jednak tymi danymi w ogóle się nie przejmują, mimo że przepisy zobowiązują je do brania pod uwagę sytuacji na rynku pracy przy kształtowaniu kierunków studiów.

Przykładowo Uniwersytet Jagielloński od kilku lat oferuje niezmiennie 100 miejsc na politologii, a na socjologii zwiększył nawet limity przyjęć – ze 121 miejsc w 2012 r. do 150 obecnie. Informacjami z pośredniaków nie przejmuje się także Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Od dwóch lat prowadzi nabór na nowy kierunek – ekonomię. Robi to, chociaż dla jego absolwentów nie ma pracy. Z kolei Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu zwiększył liczbę miejsc na pedagogice – od 2011 r. wzrosła ona z 755 do 815 obecnie.

Uczelnie przygotowując swoją ofertę kształcenia, muszą brać pod uwagę dane z rynku pracy. Tak wynika z art. 4 ust. 4 ustawy z 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 572 ze zm.) oraz rozporządzenia z 3 października 2014 r. ministra nauki i szkolnictwa wyższego w sprawie warunków prowadzenia studiów na określonym kierunku i poziomie kształcenia (Dz.U. poz. 1370). Okazuje się jednak, że dla części uczelni to puste zapisy.

Odpowiedzi na pytanie, jakich specjalistów na rynku pracy jest za dużo, udziela raport Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej dotyczący zawodów deficytowych i nadwyżkowych. Jest on sporządzany na podstawie danych z powiatowych i wojewódzkich urzędów pracy, które muszą przygotowywać analizy w tym zakresie co pół roku.

Zawody deficytowe i nadwyżkowe w 2014 r.

Więcej: „Gazeta Prawna”